Jakim zdziwieniem okazało się dla nas miejsce w Tajlandii, w szczycie sezonu, gdy znaleźliśmy wyspę, na której wciąż istnieją puste plaże… Ko Samet, inaczej zwane Koh Samed, lub po prostu Samed. Kolejna wysepka Zatoki Tajlandzkiej, w prowincji Rayong, jakieś 200km na południowy wschód od Bangkoku. Jej powierzchnia to zaledwie 5km2!
Naszą bazą wypadową na Ko Samet była Pattaya. Dostaliśmy się tam z poprzednio odwiedzonej wyspy – Ko Lan. Na stronie 12go.asia znaleźliśmy transport. Najpierw bus odebrał nas spod hotelu i zawiózł do portu Nuanthip Pier, który znajduje się w Ban Phe, podróż trwała około godziny. Stamtąd dopłynęliśmy w jakieś 40 minut na Ko Samet. Koszt takiego transportu to 450 batów za osobę.
Ko Samet jest częścią Parku Narodowego Khao Laem Ya-Moo Koh Samet, dlatego przy wejściu na wyspę należy uiścić opłatę w wysokości 200 batów za osobę. Podobne praktyki widzieliśmy wcześniej na Koh Lipe.
Na wyspie znajdziecie multum opcji zakwaterowania, od tanich hosteli po bardziej ekskluzywne resorty z domkami z widokiem na morze. My zdecydowaliśmy się opcję budżetową i zostaliśmy w hostelu Samed Runa Village. Jest to kolejny nocleg w Tajlandii, który z czystym sumieniem możemy dalej polecać.
Co robić na Ko Samet? Tutaj także opcji jest sporo. Jako, że jest to maleńka wyspa na początek najlepiej wypożyczyć skuter (koszt za dobę to 300 batów po negocjacji) i przejechać się po wyspie.
Całe wschodnie wybrzeże wyspy to niekończące się plaże. Gdy jedna się kończy, za skałkami 20 metrów dalej zaczyna się druga… Warto odwiedzić je wszystkie, bo każda jest na swój sposób wyjątkowa. Te, które zapadły nam w pamięć najbardziej to Ao Chor – mała, kameralna, pusta plaża. Wong Duean – wielka, długa, piękna i nie tak bardzo wypełniona turystami. Kolejna cudna plaża to Wai Beach. Na tej plaży byliśmy całkiem sami i to kilkukrotnie. Słynna Sai Kaew Beach jest równie piękna, choć nieco bardziej turystyczna.
Podobna do niej jest Ao Wai – piękna, cicha plaża, na której rosną drzewa. Najpiękniejsza na całej wyspie jest jednak niezaprzeczalnie Prao Beach, znajdująca się na zachodnim wybrzeżu. Jednakże ku zaskoczeniu, to nie tam spędziliśmy najwięcej czasu. Bo mimo, że plaża, jej umiejscowienie i roślinność wokół robią wrażenie, to plastikowy pomost w samym środku morza psuje cały efekt. Dlatego na relaks my udawaliśmy się na Wai Beach.
W drodze na Wai Beach znajduje się taki kameralny viewpoint, nazywa się on „Sunset view point”. Mało osób tam dociera, jeszcze mniej wchodzi. Prowadzi on przez dżunglę, jakieś 15 minut spacerkiem. Widok jaki tam zastaniemy zapiera dech w piersiach. Polecam każdemu się tam zatrzymać.
Warto również wybrać się na punkt widokowy – Tray Koh Viewpoint, gdzie mamy również opcje oglądania wschodu i zachodu słońca.
Ko Samet jest wyjątkowe także poprzez swój dostęp do rafy koralowej. Dla wszystkich fanów snurklingu najlepszą opcją będzie wykupienie wycieczki na pobliskie bezludne wyspy, gdzie można oddać się snurkowaniu i podziwianiu rafy. My wybraliśmy opcję wycieczki na 6 pobliskich wysp. Trzy z nich były tak małe, że tylko snukrowaliśmy w pobliżu, 3 kolejne były już nieco większe.
Ale zaraz o wycieczkach, bo tutaj trzeba pamiętać o jednej ważnej rzeczy. Aby dostać się na pobliskie wyspy musimy posiadać bilet wstępu do Parku Narodowego w wysokości 300 batów. I teraz uwaga – bilet, który zakupiliśmy na samym początku przy wejściu na wyspę jest nam potrzebny, ponieważ jeśli go mamy (jego wartość to 200 batów) to na wyspach dopłacamy jedynie różnicę w cenie, czyli 100 batów. Jeśli natomiast bilet zgubiliśmy, lub wyrzuciliśmy (tak jak my, poszukiwania w koszu:)) to trzeba płacić 300 batów za osobę.
Jeśli chodzi o większe wyspy, które na wycieczce odwiedziliśmy, to były to:
Kham Island – maleńka wysepka, z plażą o powierzchni kilka metrów kwadratowych. Całkiem przyjemna i plusem jest to, że wycieczki tutaj organizowane są w ten sposób, że na wyspę może podpłynąć tylko jedna łódź na raz (czyli jakieś 20 osób maksymalnie).
Kudee Island – dzika, bezludna wysepka. Tutaj zatrzymaliśmy się na lunch i mieliśmy sporo czasu na chillout. Na wyspie nie ma nic, prócz dwóch budynków gospodarczych przygotowanych pod wycieczki. Można naprawdę poczuć się jak na końcu świata… 🙂
Thalu Island – nasz zdecydowany faworyt. Jest tutaj wspaniały punkt widokowy, na który trzeba się trochę przedrzeć przez busz (czyli to, co Mróweczki lubią najbardziej) oraz przepiękna plaża. Polecamy na plaży iść w prawo do samego końca, gdzie za klifem znajduje się ukryta plaża. Ma jakieś 2 metry na 2 i nie ma tam nikogo. Jednak prawdziwym hitem jest tutaj dostęp do rafy koralowej i to przy samej plaży! Widoki obłędne i niezapomniane.
Jest to kolejna wyspa, na której zostaliśmy nieco dłużej, niż początkowo planowaliśmy. A to wszystko za sprawą pięknych widoków, ciepłych ludzi i cudownego jedzenia.
0 komentarzy