Muang Ngoy to chyba najbardziej oldschool’owe miejsce w jakim kiedykolwiek byliśmy! Po ulicach wioski swobodnie biegają krowy, rano budzi Cię pianie koguta, albo beczenie wołów z oddali, a cała wieś to jedna główna droga (piaskowa!) i dwie przecznice. Ogólne wrażenie jest takie, że czas się tu po prostu zatrzymał.
Ciekawi jak dostać się do Muang Ngoy i co tam robić?
Mung Ngoy to jeszcze mniejsza wioseczka od Nong Khiaw (liczy sobie jedynie ok. 700 mieszkańców!), a dostać się można do niej tylko i wyłącznie łodzią! Podobno jest w okolicy dostępna jakaś piaskowa szalona droga z Nong Khiaw, ale nikt z niej nie korzysta.
Jak dostać się do Muang Ngoy?
W celu udania się do tego miejsca na totalnym końcu świata należy udać się na Pier w Nong Khiaw, zakupić bilecik na łódź za 70 tysięcy kipów (3.5 USD) i oddać się przygodzie. Łódź wypływa tylko dwa razy dziennie, o 11:30 oraz 14:30, a wraca z Muang Ngoy do Nong Khiaw tylko o 9:30, więc musicie tu zostać na noc. Jedyną opcją powrotu tego samego dnia jest wynajęcie prywatnej łodzi, bądź wycieczki zorganizowanej.
Gdzie spać w Muang Ngoy?
Tutaj uczcie się na naszych błędach i lepiej zarezerwujcie sobie coś z wyprzedzeniem. Z racji tego, że jest tu może maksymalnie 10 hoteli, bardzo ciężko było nam dostać nocleg. Wszędzie było „full”. Co prawda obiekty nie ogłaszają się na Agodach i innych Bookingach, ale możecie wygooglować sobie „Guesthouste Muang Ngoy” i napisać do obiektu na WhatsUpie, bądź mailowo i coś ogarnąć za wczasu. Po godzinie szukania cudem dostaliśmy ostatni bungalow w cudownym miejscu – Ning Ning Guesthouse.
Bungalow był połozony w cudownym ogrodzie, a z kawiarni roztaczał się cudowny widok na rzekę.
Co robić w Muang Ngoy?
I znowu – nie jest to miejsce, które polega na odhaczeniu jak największej ilości atrakcji. Oczywiście można udać się na kilkudniowy trekking do dżungli, odwiedzić okoliczne wioski, wspiąć się na punkt widokowy, czy wejść do jaskini. Kilka z tych rzeczy sami zrobiliśmy. Jednak cały szkopuł tkwi w tym, by tu po prostu pobyć. Nacieszyć się miejscem, w które agresywna cywilizacja jeszcze tak mocno się nie wdarła, gdzie można po prostu odciąć się od wszystkiego i pobyć w ciszy. Za to kochamy Laos. Bo takich miejsc tu nie brakuje 🙂
Panowie dzielnie budują drogę, więc jak tu kiedyś dotrzecie, pewnie będzie już cacy 🙂
To jak z tymi atrakcjami? Co trzeba zobaczyć?
Keo Nang None Cave
Jeśli dojdziecie główną (jedyną) drogą na wioseczce do końca, Waszym oczom ukaże się znak „Cave”, za którym musicie podążać. Droga prowadzi przez bambusowy mostek na rzeczce i pola. W końu docieramy do Pani leżącej na bambusach, która pobiera opłaty za wstęp. W tym wypadku jest to 20 tysięcy kipów za osobę (1 USD).
A potem czeka nas wspinaczka, której my niestety nie dokończyliśmy… Jeśli chcecie się tam wybrać to przygotujcie sobie naprawdę solidne buty trekkingowe. My takich nie posiadaliśmy i zawróciliśmy w połowie drogi. Niestety szlak jest bardzo zaniedbany i niebezpieczny. Nie ma żadnych zabezpieczeń, a każdy fałszywy ruch może spowodować, że spadniemy w przepaść, w której może czekaś na nas bonus w postaci niewybuchu.
Myślę, że trasa w dobrych butach trekkingowych byłaby jeszcze do zaliczenia, bo podobno jaskinia jest naprawdę ciekawa. Nam zostało oglądanie zdjęć 🙂
W okolicy jednakże jest kilka innych, łatwiej dostępnych jaskiń.
Phanoi Viepoint
Punkt widokowy do którego prowadzi sympatyczna droga przez działkę kilku farmerów. Po drodze możemy podziwiać pawie, koguty i inne zwierzątka. Potem mamy dwie opcje. Jedna z nich to 500m w górę, druga 700m. Jak możecie się domyślać trasa numer 1 jest o wiele bardziej stroma. Chyba wiadomo, którą wybraliśmy? 🙂
Weszliśmy na górę trasą numer 1, aby poczuć zen przygody. I nie zawiedliśmy się. Mimo stromości trasa była naprawdę bezpieczna, bo miała bambusowe barierki i schodki. Pod koniec trzeba było pokonać kilka prozwizorycznych mostków i wspinania się po skałach, gdzie serce zabiło nieco mocniej, ale naprawdę do zniesienia.
Na szczycie czekał bambusowy domek z flagą, cały dla nas. Piękny widok na okolicę. I ta cisza…
Zdecydowaliśmy się zejść trasą numer 2. I nie pożałowaliśmy, ponieważ ta trasa była jeszcze bardziej malownicza (i o wiele, wiele łatwiejsza). Prowadziła ona bowiem przez dżunglę, a towarzyszył nam śpiew ptaków i odgłosy dziczy. Jedyną myślą w głowie było „Chwilo trwaj!”…
Buddyjska świątynia
Nie zabrakło tutaj także i świątyni, w której możemy spotkać mnichów oddających się medytacji. Miejsce jest położone w tak malowniczej scenerii, że odnosi się wrażenie, jakby było się w innym świecie…
Spacer i kąpiel w rzeczce
Wioseczka jest naprawdę mała i można wejść w każdy kąt w zaledwie jeden dzień. My sporo czasu spędziliśmy po prostu brodząc w rzeczce po kolana i obserwując naturę. Znów mogliśmy poczuć się jak małe dzieci.
Muang Ngoy, podobnie jak Nong Khiaw dało nam pełny wgląd w codzienne życie mieszkańców Laosu i pomogły zrozumieć ich kulturę. Odwiedzenie żadnego muzeum nie nauczy nas tyle, co po prostu kilka chwil w towarzystwie lokalnych ludzi, którzy opowiedzą nam swoją historię i pokażą jak żyją.
Te słodkie zeszyciki to menu w lokalnej domowej restauracji 🙂
I właśnie za to pokochaliśmy te miejsca.
0 komentarzy