Ko Kut (Koh Kood) to kolejna z wysp Zatoki Tajlandzkiej, w prowincji Trat. Jest to kameralna wysepka z pięknymi plażami. Aby się na nią dostać my wyruszyliśmy z wyspy Koh Chang, z Bang Bao Pier. Transport kupowaliśmy w lokalnym biurze podróży i zapłaciliśmy 700 batów za osobę za tzw. slow boat, czyli łódź płynącą na Ko Kut 3,5 godziny. Rejsik był całkiem wygodny i malowniczy.
Już dobijając do brzegu naszym oczom ukazał się piękny turkus wody i biały piasek – coś, czego na Koh Chang na marne było szukać. Palmy uginały się pod ciężarem kokosów odbijając się w czystej wodzie. Nie dociera tu zbyt wielu ludzi. Ko Kut to nadal dosyć mało znana tajska wyspa (nie ma tam nawet słynnego 7 Eleven) i właśnie ten fakt to jej atut.
Mieszkańcy wyspy (a jest ich jedynie około 2 tysięcy) zajmują się głównie rybactwem, rolnictwem, uprawą kokosów oraz kauczukowców. To tutaj zobaczyliśmy jedne z większych plantacji tego wspaniałego drzewa. Wyspa jest bardzo kameralna, nie znajdziemy tutaj głośnych imprez i nocnego życia – za to możemy podziwiać piękne wodospady, dżunglę oraz jedne z piękniejszych plaż w Tajlandii. Nocny market, na który się wybraliśmy to zaledwie kilka stoisk i kilka stolików dla gości. Cisza. Spokój.
Wyspę najlepiej zwiedzać skuterem. Wypożyczenie takowego to koszt 250 batów za dzień. Jazda po wyspie nie stanowi większego problemu nawet dla początkujących, jedynie podjazdy i zjazdy na jej krańce (tuż przy przystaniach) są nieco bardziej strome. O jednym trzeba pamiętać – nie jest to zbyt komercyjna wyspa, co wiąże się ze słabym działaniem Google Maps oraz słabym oznakowaniem. Niektóre plaże nie są opisane, ani nawet widoczne w mapach! Należy więc skręcać w każdy zaułek i szukać na własną rękę 🙂 Poniżej zdjęcie jednego z wejść na plażę 🙂
(jedno z zejść na plażę:))
My zaczęliśmy swoją eksplorację od wodospadów, a wszystko za sprawą naszego noclegu (PD Guesthouse – bardzo w porządku), zlokalizowanego jedynie 600 metrów od Klong Chao Waterfall. Od razu zaznaczę, że panuje obecnie pora sucha, dlatego poziom wody w wodospadach nie jest zdumiewająco wysoki, mimo to nadal robią wrażenie. Klong Chao jest łatwo dostępny, a trasa średnio wymagająca. Prowadzi ona krótkim spacerkiem przez dżunglę. My wybraliśmy się tam rano i byliśmy jedynymi odwiedzającymi. Tak, jak praktycznie w większości miejsc na tej wyspie 🙂
Kolejnym wodospadem jaki zobaczyliśmy był Huang Nam Kaew Waterfall. Jest to nasz ulubieniec, a wszystko za sprawą malowniczej trasy prowadzącej do niego. Otóż trzeba przejechać dobre kilka kilometrów przez dżunglę, ostatnie 2 km to trasa przez 'leśną drogę’. Samo zejście do wodospadu jest dosyć strome i naprawdę wymagające. Potrzeba dobrych butów i trochę kondycji. Po drodze do wodospadu natknęliśmy się na kilka leśnych mieszkańców (w tym wąż).
Dużym plusem tego wodospadu jest to, że mało kto go odwiedza, (co pewnie jest spowodowane jego lokalizacją – w samym sercu dżungli) oraz to, co możemy zobaczyć po drodze. A są to 500 letnie drzewo Makka Tree oraz Big Chai Tree. Droga do nich również prowadzi przez dżunglę, dlatego tylko dla wytrzymałych osób.
Ostatnim wodospadem na wyspie jest Klong Yai Kee Waterfall. Również malowniczy, dużo więcej miejsca do pływania, natomiast jest on najłatwiej dostępny co wiąże się z tym, że odwiedza go najwięcej ludzi. Ciężko być tam samemu, co w przypadku poprzednich było normą.
Plaż na wyspie też jest sporo. Te, które zapadły nam w pamięci to Ao Tapao Beach, pusta i dosyć mała, mamy z niej bliski dostęp do restauracji i barów. Bang Bao Beach jest dosyć wąska i sporo na niej ludzi. Ao Phrao jest za to pusta, długa, szeroka i idealna na relaks.
Jednakże naszym ulubieńcem jest zdecydowanie Khlong Han Beach. Znajduje się ona niedaleko Secret Sunset Beach. Oba miejsca urocze, ale Khlong Han to jedna z piękniejszych plaż jakie widzieliśmy w ogóle. Dosyć szeroka, długa, woda turkusowa, przeźroczysta, a na plaży… nie ma nikogo. Jest to tak oddalone miejsce, że mało osób tam dociera.
Aby dostać się na tę plażę należy przejechać przez drewniany pomost (wygląda strasznie, ale jest całkiem wytrzymały), przejechać jakieś 100 metrów i skręcić w lewo. Droga poprowadzi nas na plac budowy, ale nie poddawajcie się. Z dala widać morze. Można zaparkować skuter obok budowy (buduje się tu kolejny resort, a więc magia tej plaży w ciągu kilku lat pryśnie) i taką polną drogą należy iść w stronę morza. Mijamy trochę „haszczy” i lądujemy na pięknej plaży, która jest cała dla nas. My wejście na nią znaleźliśmy przez przypadek i nie widzieliśmy tam nikogo innego.
Wyspa jest naprawdę magiczna, aby objechać ją całą potrzebowaliśmy dwóch dni. Dotarliśmy do końca każdej z dróg na wyspie i możemy z całą pewnością stwierdzić, że jest to najmniej zaludniona i „rozwinięta” wyspa, na jakiej do tej pory byliśmy. Bywały momenty, że kilka kilometrów jechaliśmy i otaczała nas tylko dżungla. Nic więcej. W okolicach Ao Yai Pier (południowy wschód wyspy) znaleźliśmy maleńką wioseczkę rybacką położoną na wodzie, a na północnym krańcu obok Ao Salad starą buddyjką świątynię wraz z miłym skrawkiem zieleni i widokami. Hałas dżungli to norma, niezależnie od tego w jakiej części wyspy się znajdujemy. Jest to miejsce, gdzie na wakacje przyjeżdżają Tajowie z innych części kraju. I nie trzeba chyba wspominać, że mają tu pyszne jedzenie? 🙂
Ko Kut to miejsce, które na długo zapadnie nam w pamięć. Zdajemy sobie sprawę, że za kilka lat wyspa zapewne zmieni się na dobre, gdy zacznie odwiedzać ją więcej ludzi, ale póki co możemy doświadczać tam 'Tajlandii sprzed lat’, więc warto się pospieszyć!
0 komentarzy